Tak, doczekałam się. Często jest tak, że Marzenie spełnia się, gdy już daliście za wygraną. Gdy “odpuściliście”. Dostałam lekcję “odpuszczania” – “let go” – na grzybach… Słysząc oddech zimy na swych plecach – piękne kanie postanowiły zaowocować w tym roku…
Zaczęło się od kilku dużych grzybów na skraju polany na początku tygodnia. W czwartek zahaczyły nas dwie sowy na skraju lasu i wypełniły pół koszyka…
A dziś. Czy znacie to uczucie, gdy widzicie przed sobą grzyby, jak okiem sięgnąć, a w koszyku już nie ma miejsca? Bezcenne…
Postaram się uzupełnić jeszcze zimowe zapasy….
A teraz o kaniach. Kania=sowa= grzyb, którego wielu kocha, inni się go boją.
Czy kania jest niebezpieczna?
Nie, jest to smaczny, jadalny grzyb. Trzeba naprawdę bardzo się postarać, by “dorosłą” sowę pomylić z czym innym… Tych zupełnie małych lepiej nie ruszać, ja zbieram te z dużymi dojrzałymi kapeluszami.
Cechy charakterystyczne czubajki kani:
- biały/kremowy okrągły, płaski kapelusz, z brązowym czubeczkiem i plamkami
- kapelusz od spodu ma blaszki
- długa nóżka z ruchomym pierścieniem
Co można zrobić z kani?
- “schabowe” – świetnie sprawdzają się podsmażone w całości na patelni, mogą być same z solą i pieprzem lub obtoczone w mące (same “piją” dużo tłuszczu), w jajku (od szczęśliwych kur) i mące – wtedy przypominają w smaku i wyglądzie rybkę…
- podsmażyć jak pieczarki – pokroić na małe kawałki, przelać gorącą wodą i podsmażyć z solą i pieprzem. Można spożywać samodzielnie lub jako dodatek do sosów, zup, ryżu, na pizzę…
- ususzyć – szybko schną na kaloryferze, można je dodawać do wielu dań lub namoczyć i usmażyć później…
Kanie występują od lata aż do późnej jesieni. Ze względu na suszę “moje” obudziły się dopiero teraz… Może na Was też czekają:)
p.s. Jest to tekst opisujący własne doświadczenia, każdy spożywa i zbiera grzyby na własną odpowiedzialność.
txt/fot. MariMar